piątek, 31 sierpnia 2012

Sierpniowe zużycia

Hej,
sierpień niezbyt obfitował w zużycia. Poniżej bohaterowie tego postu:


Alterra Koffein-Shampoo - szampon znanej już Rossmannowskiej marki. Przeznaczony dla włosów osłabionych, cienkich. Jeśli chodzi o moją opinie - podoba mi się! Zazwyczaj w produktach Alterry drażni mnie zapach. 
W przypadku tego szamponu nie jest tak. Samemu szamponowi również nie mam nic do zarzucenia - nie pląta włosów, miałam wrażenie, że mniej włosów mi wypadało niż zazwyczaj. Na pewno kupię ponownie.


Dove shea butter - myjąca kostka. Rzeczywiście to kostka myjąca a nie mydło - ma zupełnie inną konsystencję niż standardowe mydło. Zapach trochę duszący. Raczej nie kupię ponownie.

L'Occitane mydło Masło Shea Mleko - to już kolejne mydełko! Bardzo przyjemne, nawet fajniejsze niż wersja Shea z werbeną. W kolejce czeka już kolejne mydełko lawendowe.


The Body Shop Rainforest Shine - szampon kupiony już bardzo dawno temu. Został mi polecony przez konsultantkę jako lżejży (włosy normalne i suche) niż wersja z miodem (włosy suche). Niestety u mnie szampon się nie sprawdził - włosy przetłuszczały mi się już pod koniec dnia. Takiego strasznego szamponu jeszcze nie miałam. Całe szczęście, że zaopiekował się nim mój mąż. Zdecydowanie wolę bardziej miodowy Rainforest.

Rival de Loop Pure Skin Waschgel Peeling-Effekt - całkiem fajny żel do mycia twarzy zawierający drobinki. Zawiera alkohol. To już jest któraś z moich butelek. Zużyłam, na razie nie zamierzam kupować kolejnego opakowania.


Hydrolat oczarowy z mazideł - lubię bardzo, na pewno kupię ponownie. Nie szczypie w oczy.

L'Occitane body lotion - dość płynny, ziołowy zapach. Nie kupię ponownie ze względu na skład.

Sephora Bubble bath Sweet Cake - płyn do kąpieli o zapachu biszkoptowym z przepiękną kokardką. Kupiłam na wyprzedaży zimowej za 15zł. W sklepie podobał mi się zapach, jednak zachwyt opadł w domu. Nie mogłam go zużyć, ale w końcu się udało!

Miłego dnia,


niedziela, 26 sierpnia 2012

Słoneczna ochrona z Babydream

Jakiś czas temu nabyłam w dość dużej promocji Babydream Sonnencreme 50+. Przede wszystkim miał mi służyć jako krem do twarzy. W praktyce używałam go dość rzadko, lekko bielił (niewidoczne po dokładnym wsmarowaniu), potrzebował zmatowienia. Ze względu na zawarty w składzie filtr Parsol zmuszona byłam stosować produkty bez miki czy talku (te substancje destabilizują ten filtr). Bojowy chrzest krem przeszedł na wakacjach :)


Mam skórę jasną, nawet przy filtrach zdarza mi się poparzyć skórę. Dlatego też bardzo nie lubię się opalać, unikam ekspozycji skóry na słońce. Wakacje spędziłam m.in. na plaży, także tym razem opalanie było nieuniknione ;) Jak się zapewne domyślacie, Babydream służył mi jako filtr. Wydaje mi się, że sprawdził się całkiem nieźle - nie poparzyłam się, miałam wrażenie, że nawet nieco się opaliłam. Przy czym z wakacji wróciłam w praktycznie takim samym odcieniu skóry jak wyjeżdżając.
Jedyne co mi przeszkadzało to zapach - o ile przy nałożeniu na buzię nie było tego czuć (mała ilość preparatu), o tyle przy posmarowaniu całego ciała zaraz po nałożeniu chciałam się umyć. Krem na skórze ma okropny chemiczny zapach. Dość ciężko się wchłania - piasek się do mnie przylepiał nawet godzinę po nałożeniu preparatu. A ja bardzo nie lubię przyklejającego się piasku :)
Oprócz zapachu męczące było również zmywanie preparatu - miałam akurat bardzo delikatny żel do mycia i naprawdę było mi ciężko zmyć produkt ze skóry. Jeśli dacie radę z zapachem, zdecydowanie polecam :)

BTW Szkoda, że w domu nie mam takiej plaży do fotografowania produktów :D

Miłej nocy,




piątek, 24 sierpnia 2012

Moje pierwsze spotkanie z Alverde

Hej,
właśnie dzisiaj wróciłam z wakacji, zmęczona, ale szczęśliwa. Czas na przedstawienie łupów kosmetycznych - no bo w końcu jakieś pamiątki być muszą! Oto one, wszystkie z drogerii DM:


Alverde mascara all in one - po ostatnim nieudanym zakupie z Bell koniecznie chciałam nabyć mascarę o sensownym składzie. Wybór mascar był duży i ciężko było się zdecydować. Początkowo miałam kupić Volume - miała ładniejsze opakowanie, ale po przeczytaniu kilku recenzji zdecydowałam się na All in One. Pierwsze testy wypadły bardzo pozytywne. Egzemplarz był zaklejony taśmą - niestety nie w każdej drogerii stosują takie nalepianie. Co więcej taśma zabezpieczająca zeszła, ale było dość ciężko. Podoba mi się w niej cena - 3,95 euro za 12ml (około 16zł) oraz data ważności. Mój egzemplarz jest ważny do 09/2014, nie ma na nim typowego słoiczka dla maskar-  6M. Dla mnie lepiej - maskary używam okazjonalnie.

Alverde 5 in 1 Zahncreme - pasta do zębów. Przyznaję, do tej pory jednym z produktów, których składów nie analizowałam była pasta do zębów. Zobaczymy jak ta posłuży - kosztowała prawie 2euro za 75ml.

Zakupy dość skromne - nie potrafiłam sprecyzować czego dokładnie potrzebuję (poza maskarą), wybór produktów powodował oczopląs. W drogeriach DM dostępnych jest wiele marek "naturalnych", z certyfikatami, na pewno o wiele więcej niż w Rossmannie. Szkoda, że nie ma tej drogerii w Polsce - jej marki własne są bardzo interesujące (np. królująca na blogach Balea).

W oko wpadła mi również mała torba ekologiczna (0,5 euro) - mniej więcej wielkości B5 (nie co mniejsza niż A4):

Bardzo lubię takie małe, ciężko je spotkać, są bardzo wygodne. Moja ostatnia niestety nabyła jakiejś ciężkiej do sprania plamy, także tym bardziej zakup cieszy. No i mamy wykonana jest z przetestowanych tekstyliów ;)

Miłej nocki,








piątek, 10 sierpnia 2012

Recenzja mało kosmetyczna :)

Hej,
ostatnio przeglądając Amazon.com znalazłam pełno bezpłatnych pozycji :) Udało mi się ubłagać męża i "zakupił" mi jedną z pozycji na kindle - Organic Skin Care Basics (wprawdzie pozycja jest za 0$, ale trzeba mieć konto na Amazonie i skonfigurowaną do niego kartę).


Książkę pochłonęłam w mniej niż jeden dzień. Książka ma na celu zachęcić do dbania o skórę przy używaniu organicznych kosmetyków. Przed przeczytaniem nie miałam jakichkolwiek oczekiwań co do zawartości. Wydaje mi się, że najbardziej przejrzystą recenzją będą plusy i minusy :)

Plusy:
  • Publikacja jest darmowa,
  • Czytałam wersję w języku angielskim, jest przystępnie napisana, nadaje się nawet dla początkujących,
  • Znajdziemy w niej informacje o substancjach, które są szkodliwe dla nas - np. o spieniaczach TEA, MEA, DEA
  • Autorka podkreśla, że Organiczne nie zawsze jest organiczne :)
i na tym się kończą plusy - im dalej się zagłębiałam tym coraz mniej byłam zachwycona informacjami w książce. Dlaczego?

W innych rozdziałach znajdziemy informacje o produktach, które są dobre dla naszej skóry i rozdział odnoszący się do robieniu własnych organicznych kosmetyków - gdzie zakupić składniki, "przepisy".


Minusy:
  • Odniosłam wrażenie, że podkreślane było, że wszystko co naturalne, organiczne jest cacy a nieorganiczne jest be. Dlaczego mnie to zabolało? Naturalne składniki też uczulają, potrafią zrobić naprawdę dużą krzywdę! Nie wszystkie "chemiczne" składniki są złe i szkodliwe.
  • Zapewnianie, że po odstawieniu nienaturalnej pielęgnacji cera będzie się mieć o wiele lepiej. Moje odczucie? Tak średnio się z tym zgodzę - moja skóra nie lubi ciekłej parafiny, ale to nie znaczy, że każda skóra jej nie lubi. Nawet jeśli odstawimy "chemiczne" kosmetyki, nie mamy gwarancji, że organiczne będą lepsze - mogą uczulić to raz, dwa mogą być niewłaściwie dobrane i szkodzić.
  • Korzystne organiczne składniki wymieniane były per produkt - np olejek jojoba do kremu pod oczy, jednakże brak było informacji co dla jakiej cery i w jakich stężeniach - jak dla mnie informacja "Bądź ostrożny" to trochę za mało. Szczególnie iż polecano np. olejek z drzewa herbacianego do kremu nawilżającego do twarzy :/ Ale już przy tym nie było informacji, że nie powinny tego olejku używać kobiety w ciąży :/
  • Nie przypominam sobie obszerniejszej notki o konserwantach.
  • Autorka zachęcała do samodzielnego przygotowania z naturalnych składników filtrów przeciwsłonecznych. Zgadza się, niektóre substancje posiadają takie właściwości, ale bałabym się sama zrobić produkt przeciwsłoneczny "w ciemno" - ciężko byłoby mi również ocenić stopień ochrony filtra. Zdecydowanie odradzam, zniechęcam do samodzielnego tworzenia emulsji przeciwsłonecznych.
Czemu jestem aż tak krytyczna? Wolę chuchać na zimne. Pamiętajcie, żeby przy tworzeniu własnych kosmetyków uważać na dopuszczalne stężenia - lepiej dodać czegoś mniej, aniżeli przesadzić.

Miłej nocy,



wtorek, 7 sierpnia 2012

Kosmetyczna akcja w biedronce

Hej,
jak zapewne można zauważyć na wielu blogach, aktualnie w Biedronkach trwa akcja "Moje Piękno". W ofercie są artykuły zarówno pielęgnacyjne jak i dość bogata Kolorówka. Przy przeglądzie gazetki żaden kosmetyk nie wzbudził mojego zainteresowania. Niestety, w sobotę podirytowałam się pewnym tuszem-bublem z Eveline (zapewne pojawi się recenzja) i wpadłam do Biedronki na 5 minut przed zamknięciem, czego owocem był bardzo nieprzemyślany zakup:

Bell Mascara Glam & Sexy - zapakowana w blister. Dzięki takiemu opakowaniu mam pewność, że nikt jej nie otwierał, ani nie używał. Wszystkie kosmetyki były zapakowane w blistry, nawet lakiery. Co więcej, dzięki osobnemu zapakowaniu szczoteczki, możemy wybrać szczoteczkę, która nam odpowiada (tusze dostępne w ofercie miały zarówno silikonowe, jak i normalne szczoteczki). Bell Glam & Sexy ma "normalną" szczoteczkę. Ale ma coś jeszcze mało ciekawego - konserwant będący pochodną formaldehydu - DMDM Hydratoin. Jest to silny alergen, powoduje starzenie się skóry i co? Jest wpakowany w kosmetyk do oczu. To już drugi znany mi produkt do oczu, zawierający ten składnik - Pierwszy był płyn micelarny z serii Ziaja Ulga. Już teraz wiem, że nie chcę używać tego tuszu. 

Jak już kiedyś wspominałam bardzo lubię płatki kosmetyczne z Lidla. Nie są z czystej bawełny - mają jej jedynie 60%. Są dla mnie niesamowitym hitem i do tej pory nie znalazłam lepszych. Niestety Lidla mam dość daleko, więc zdarza mi się jechać specjalnie po te płatki. Wtedy oczywiście kupuję co najmniej dwie paczki (każda ma 120 sztuk, jedna starcza mi mniej więcej na miesiąc). Podczas kolejnej wizyty w Biedronce znalazłam coś nowego, co mnie bardzo ucieszyło - nowe płatki kosmetyczne! Tym razem przestudiowałam opakowanie - okazało się, że niebieskie płatki zawierają 70% bawełny (są i fioletowe - te chyba mają 100% bawełny) i są równie cienkie jak te Lidla. Oczywiście zakupiłam i to opakowanie 2+1 - kosztowało jedyne 5,5zł. Dla porównania jedno opakowanie płatków (120 sztuk), zarówno w Biedronce jak w Lidlu kosztuje mniej więcej 2,8zł.


Płatki czekają na testy, na pewno możecie spodziewać się recenzji porównawczej z tymi z Lidla.

Ostatnio nabywam niemalże hurtowo farbki, flamastry, kredki różnych rodzajów. :D Pokażę wam część mojej kolekcji. Pamiętacie jak w dzieciństwie na prawie każde lekcje plastyki targało się farby plakatowe? Mi się to kojarzy z dużym, ciężkim pudełkiem i dość wysoką ceną tychże farbek (10 albo 12ście farbek po 20ml, dopiero później były dostępne mniejsze pojemniczki pakowane po 6 farbek ). W Realu znalazłam takie malutkie pudełko farbek i musiałam je nabyć:

Pudełko jest skrojone na miarę i malutkie, a środku kolorowe skarby:


Cena takiego opakowania to tylko 2zł! No nie mogłam nie kupić :)

Kolejna zdobycz jest z Biedronki. Kupiłam z sentymentu - kredki bambino. Do tej pory mam miłe wspomnienia z nimi. Kojarzą mi się m.in. z dniami otwartymi Fiata -  dostawało się kolorowankę z maluchem (trzeba było na miejscu pokolorować) i kredki Bambino :D


Teraz już pewnie nie daliby każdemu dziecku takich kredek - kosztują prawie 5zł. Wspaniale rysują.

Kolorowych snów,



piątek, 3 sierpnia 2012

Lipcowe zużycia i ulubieńcy

Hej,
początek miesiąca, więc czas podsumować poprzedni miesiąc :D Aż jestem zaskoczona, że czas tak szybko mija. W zeszłym miesiącu moja buzia niezbyt ciekawie zareagowała na kremy z kwasami - a ja też nie pomyślałam i używałam kilku na raz :/ W związku z powyższym, jak się skóra zbuntowała po prostu odstawiłam wszystkie nowe specyfiki. Co oczywiście rzutowało na zużycia :D

Zacznijmy od zużyć ;)
Produkty do włosów:


The Body Shop Banana Conditioner - odżywka bananowa. Mieli ją wycofywać, potem się okazało, że jednak nie wycofują a tak w sumie to w końcu nie wiadomo :/ Jest to produkt, który najlepiej odżywia moje włosy - a z tego co mi się udało ustalić mam włosy o niskiej porowatości :D Zapach jest trochę chemiczny, mocny, wyrazisty. Kosztuje 19zł/250ml. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się ją kupić.
Isana Glaettunsgs Spuelung - odżywka z olejem bambasu, popularna na blogach. Zużyłam, wydajność jak dla mnie dość słaba, moje włosy też średnio się po niej odżywiały. Kosztuje około 5zł.
Babydream Shampoo - znany dziecięcy szampon. To była jego druga szansa (kiedyś jak używałam szamponów z silikonem nie pasował mi) i całkiem udana. Na pewno kupię jeszcze raz! Cena to 4zł/250ml.


Ziaja masło kakaowe krem do cery normalnej i suchej - używałam go w zimie, ale jeszcze wcześniejszej niż ostatnia. I tak leżało, leżało, aż odkryłam, że jakimś cudem wypłynęło i pobrudziło tekturowe pudełko z Ikei :/ Na skład nie zerkałam, ale wydaje mi się, że Ziaja ma generalnie kiepski.
Ziaja ulga płyn micelarny - nie kupujcie tego! A już na pewno nie jest dla osób z wrażliwą skórą! Szczypie jak nie wiem, makijażu nie zmywa, nie wiem do czego on jest. Męczyłam się z nim i męczyłam. Na opakowaniu pisze, że nadaje się do demakijażu i oczyszczania skóry wrażliwej, pojawia się informacja, że jest przebadany okulistycznie, 0% barwników, 0% parabenów, 0%alkoholu, minimalna ilość konserwantów. Patrzymy na skład - większość składników ma gwiazdeczkę i informację, że są surowcem zaaprobowanym przez ECOCERT! Nie dajcie się zwieść i patrzymy co w składzie ma jeszcze - glikol propylenowy! On sam potrafi podrażniać, czytamy dalej - parabenów nie ma ale jest konserwant na formalaldehydzie! Już chyba niektóre parabeny bym bardziej wolała :/ I kolejny raz ziaja ma u mnie minusowe punkty za skład.
Aloepurgel - 100% aloesowy żel, bez konserwantów. Był super, nie umiałam go zużyć, potem wykorzystałam jako okład na skórę głowy i był niesamowity :D Ukojenie, chłód :) Cena dość wysoka, produkt jest jej jednak wart. Ja za 30ml zapłaciłam w Dozie około 12zł. Są i większe opakowania, należy pamiętać, że produkt należy zużyć w 6 miesięcy po otwarciu.


Clinique płyn złuszczający 2 - zużył się, chlip. Stosowałam przy trzech krokach, potem resztkę zużyłam jako tonik. Duża butelka jest mało wydajna - lepiej dozuje się z miniaturowej. Przelewałam płyn. Za 200ml w zeszłym roku zapłaciłam 62zł. Do produktu dodawane były miniaturki żelu do mycia i ddml.
Clinique 7day scrub cream - delikatny peeling. Ląduje w koszu bo się przeterminował. Używałam, ale jakoś bardzo się nie lubiliśmy. Nie pamiętam, ile kosztował - był jednym z elementów w zestawie.


Listerne Smart Rinse - owocowy płyn do płukania ust dla dzieci. Ja go dostałam od taty :D Fajny był, smak dość przyjemy :)
Garnier mineral bio - kokosowy dezodorant. Zapachu już niestety nie czułam tak mocno, bo się do niego przyzwyczaiłam. Średnio wydajny, całkiem przyjemny. Często pojawiają się pytania o jego skuteczność - u mnie działa. No oczywiście po całym dniu nie pachnę jeszcze kokosem, ale też nie śmierdzę ;) Mi to w sumie starcza - nawet te niektóre nieekologiczne dezodoranty nie miały takiej skuteczności.

Kończąc z kokosami przechodzimy do ulubieńców. Ponieważ miałam wrażenie dużego podrażnienia twarzy powróciłam do poprzedniego zestawu kosmetyków. Czemu? Po pierwsze były sprawdzone, wiedziałam jak skóra reaguje. Po drugie składają się z naprawdę delikatnych składników. W ciągu trzech dni podrażnienie ustąpiło całkowicie. W międzyczasie musiałam zrezygnować z kremu AA natura, bo powodował powstawanie nieprzyjemnych gul :/

Pierwszym z ulubieńców będzie mydło Aleppo (mydełko L'Occitane jest tu zupełnie przypadkiem):

Mojej części mydełka używam i używam a wciąż jest go bardzo dużo. Udało mi się znaleźć sposób, który jeszcze bardziej pozwala oszczędzić mydełko. Mokrymi rękami dotykam mydła, samego mydła już nie moczę :) Mydła na rękach w zupełności mi wystarcza, żeby dokładnie umyć buzię, a samo mydło nie rozmięka, bo nie jest narażone na kontakt z wodą :D Jeśli chodzi o skuteczność - w sumie nie wiem. Twarz nie jest jakoś bardzo ściągnięta, ale naprawdę ciężko jest mi je ocenić. Na pewno samo nie starczy, ale w połączeniu z innymi kosmetykami daje fajne efekty. Jeśli używam odpowiedniego kremu i toniku to pryszcz wyskakuje mi jedynie wtedy, kiedy np zapomnę się i pójdę spać  i budzę się np. o 4tej w nocy :D


A tutaj mamy resztę zestawu łagodzącego:
Hydrolat oczarowy - niesamowicie łagodny, lubię jego zapach. Nie szczypie w oczy, koi nawet właśnie tak wrażliwe oczęta.
Roślinny kwas hialuronowy 1% - przypomniało mi się o nim i zaczęłam stosować. Myślę, że miał wpływ na całokształt.
Rival de Loop Hydro krem na noc - lubimy się, kolejny miesiąc z rzędu :) Mimo braku idealnego składu naprawdę fajnie działa.

Kolorówki w tym miesiącu brak :)

Miłego dnia,





czwartek, 2 sierpnia 2012

Paczuszka od Kinii i niespodzianka z Rossmana

Jakiś czas temu wygrałam w rozdaniu u Kinii - http://ania-recenzuje.blogspot.com/
Dzisiaj dotarła gigantyczna paczuszka z toną kosmetyków :D Dziękuję bardzo :* Moje recenzje pojawią się w niedługim czasie na blogu u Kinii :D Oczywiście już dzisiaj nie mogłam wytrzymać i się wyciapałam fluidem :D 

O to co było w paczuszce:

Lirene Cera wrażliwa i alergiczna - krem odżywczo-łagodzący pod oczy i na powieki :D Ostatnio muszę powiedzieć, że szaleję za specyfikami pod oczy. :D


Lirene pielęgnacja oczyszczająca - delikatny płyn do demakijażu oczu. Właśnie taki produkt chciałam już dawno przetestować, ale chciałam zużyć micel z Ziaji (właśnie się pojawi w lipcowych zużyciach).


Lirene Natural Look - 2 w 1 fluid + baza w odcieniu 407 Light. Ten właśnie produkt trafił na moją buzię zaraz po rozpakowaniu paczki.


Under Twenty skóra z niedoskonałościami - 2 w 1 lekki krem + puder antybakteryjny. :D

No i jeszcze jedna niespodzianka, jak tylko zobaczyłam ją pomyślałam "Pan Ładny się zepsuł" - cytat z mojego ukochanego filmu, czyli Poranku Kojota :) Oczywiście kremowi nic nie jest, pogięło się lekko pudełko:

Lirene cera naczynkowa - krem nawilżająco-wzmacniający z SPF8.

A teraz czas na niespodziankę z Rossmanna :D Dzisiaj na wątku Essence pojawił się cynk, że w limitowanka Essence A new league wysprzedawana jest po 99 groszy! Postanowiłam wstąpić do mniej uczęszczanego Rossmanna i przy samej kasie czekał na mnie zestaw gumek do włosów:


Aż się rozczuliłam :) Właśnie to chciałam kupić jak tylko zobaczyłam tą serię. Później kusił mnie też lip tint, al nie uległam pokusie.

Opakowanie na gumeczki jest bardzo fajne, takie miękkie :D


Same gumeczki mam nadzieję, że się do czegoś nadadzą.


Kiniu dziękuję jeszcze raz za produkty :D Już są w fazie testów.

Pozdrawiam,






Spotkanie z kocimi kosmetykami :D

Generalnie nie używam typowych podkładów we fluidzie :) Fakt, miałam krótkie przygody z kremami koloryzującymi, obecnie mam na stanie mi.in fluidowy podkład czy brzoskwiniowy krem Alterry, ale jakoś sięgam po nie raczej od święta :) Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu zdecydowanie wolę podkłady mineralne w pudrze :D Zdecydowanie łatwiej mi się je nakłada. Na pewno cenię minerałki za ładny skład, kolorki dla bladolicych.
Obecnie używam pewnego produktu, który zdecydowanie przyciąga nie tylko składem, wyborem odcieni ale również zwierzęciem z którym firma się identyfikuje :D
A mowa o Meow Cosmetics! Mój mąż jak tylko zobaczył ich stronę, produkty, stwierdził, że popyt mają zapewniony :D No popatrzcie same, czy nie chciałybyście takiego pięknego podkładu:


Zacznijmy krok po kroku przygodę z "kocimi" kosmetykami - można je zamawiać na stronie http://www.meowcosmetics.com/. Ja mój egzemplarz nabyłam na zbiorowym zamówieniu na wizażu. Warto sobie coś wybrać ze stronki i czekać na tego typu zamówienie :) Czemu? Często są promocje i naprawdę warto z nich skorzystać.

Na stronie producenta wybór jest ogromny! Mnie interesowały tylko podkłady i na tym skupię się w tym poście. Po wejściu na podstronę o podkładach dowiadujemy się, że mamy różne 3 opakowania (próbki, podróżne, standardowe), 13 odcieni (z których większość ma 7 poziomów głębi koloru) i 3 formuły :) co przy założeniu wyboru 1 konkretnego podkładu daje nam:


opcji :D

Jeśli chodzi o opakowania duże zawiera między 22 a 30gramów, podróżne (Munchkin) 6-8 gramów, próbka to 1/4 łyżeczki brytyjskiej. Ja zamówiłam pośrednie, czyli "podróżne" - chyba było wtedy 20% zniżki, zapłaciłam łącznie z przesyłką 50zł. Opakowanie wydało mi się bardzo porządne - lepszej jakości niż EDMowe, bardziej kanciaste. Niestety nie zawiera ani gąbeczki ani zatyczki - ale nie ma się co stresować :) Na początku niesamowicie ciężko było mi wydobyć produkt z opakowania - nie był zbrylony, ale jakoś nie chciał się ewakuować :D


Podczas podróży wysypuje się nieco podkładu, ale i tak jest to zbyt mało nawet jak na jedno użycie. Jak widać została mi jeszcze mniej więcej połowa opakowania - a mam go od marca i praktycznie używam bez większych przerw codziennie :D

Wybrałam formułę najbardziej kryjącą, czyli Flawless Feline. Formuły różnią się kryciem no i co za tym idzie składami. Mi zależało na jak największej ilości cynku, a ta formuła miała go na drugim miejscu :)


Skład krótki i dość przyjemny :) Lżejsza formuła Pampred Puss ma następujący skład: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxides. Również zawiera cynk. Najlżejsza natomiast Purrr-fect Puss nie zawiera cynku: Mica, Titanium Dioxide, Iron Oxides.

Przejdźmy do odcienia, jestem blada - zamówiłam 1nkę w odcieniu Himalayan (ponoć zera są baardzo jasne) :D Każdy odcień nazwany jest inną kocią rasą. Jak dla mnie jest to fajny i dość miły pomysł. Z odcieniem średnio trafiłam - powinnam zamówić próbki, ale szczerze mówiąc chciałam mieć od razu całe pudełeczko. Zgodnie z opisem na stronie producenta Himalayan to ciepły róż. Tak wygląda na skórze po wysypaniu:


A tutaj po rozmazaniu (to bardziej różowe miejsce po prawej stronie):

Lubię go, nawet bardzo :) Oczywiście można sobie nim zrobić ciasto na twarzy, ale jakoś bardzo go lubię :) I naprawdę widzę, że pozwala mi zapobiegać nowym niespodziankom na skórze :)

Nakładam go korzystając z EDMowego Flat topa (ten na dole zdjęcia):

Miłej nocki,